wtorek, 13 września 2011

"Juruś Okrutny był kasztan"




Urodził się i to go zgubiło. Dość szybko nauczył się chodzić, ale nie bardzo wiedział dokąd pójść. Postanowił nauczyć się mówić, by móc zapytać o drogę ale okazało się, że mówi w obcym języku i wszyscy zagadywani ludzie kręcąc głowami wyjmowali busole, które wskazywały mu północ. Sęk w tym, że o tej porze już spał. A w tym akurat był niezły – najpierw osiedlowy żłobek imienia Króla Heroda, potem przedszkole numer osiem na Pogromców Biesłanu. Ten etap edukacji przebrnął bezboleśnie w myśl zasady „jedna dziurka – jeden klocek”. Duma odebrała mu mowę gdy z rąk ministra przedszkolnictwa odbierał dyplom za wybitne osiągnięcia w leżakowaniu.

Słowem również nie pisnął gdy pierwszy dzwonek alarmująco zagrzmiał mu nad uchem na nowej drodze życia. Szkole podstawowej. Zawsze był najsłabszy w swej klasie i najlżejszy w kategorii wagowej. Był nawet młodszy niż by na to wskazywała jego metryka. Cyferki zastąpiły klocki a potykających się o rozwiązłe sznurowadła rówieśników równie rówieśniczy rówieśnicy potykający się o niego, uprzednio starannie przewróconego na namaszczone lizolem lastryko. Z tej perspektywy świat zdawał się być pozbawiony zasad. Zasady miały być dopiero na chemii, ale do niej, wykładanej w pierwszej klasie przyrodzie było naprawdę daleko.

W sukurs przyszła religia, która ze względów etycznych zastępowała w tej podstawówce inne przedmioty nie traktujące o materialnych bytach. Można by powiedzieć, że idea nadstawiania drugiego policzka spędzała mu sen z powiek, gdyby nie fakt, że wyszkolony w przedszkolu zasypiał jak susła dziecko zabite i nigdy nie dane mu było doświadczyć mitycznej północy. Nigdy też później nie natknął się, nawet drukiem na słowo Hiperborea.

Motyw drugiego policzka zrodził w nim plan pierwszego, który następnego dnia zaczął wdrażać w życie. Widząc zbliżającego się w jego kierunku rówieśnika płci dowolnej i w dowolnym wieku wymierzał sobie siarczysty policzek niejednokrotnie w takim wypadku zmieniając pozycję na horyzontalną. Po tygodniu i wizycie u szkolnego pedagoga, którą wspominał później jako najnudniejsze trzy kwadranse od czasu wycieczki do muzeum papieru ściernego pod Ełkiem wyeliminował ciało pedagogiczne z puli osób, którym pierwszy policzek nadstawiał. Z tej doktryny wyprzedzającego ataku w samoobronie eliminującej przemoc zarówno Clausewitz jak i Gandhi byliby dumni niemniej niż dumny z ich dumy byłby nasz bohater gdyby tylko wiedział o dwu wzmiankowanych i potencjalnie prężących się z jego powodu z dumy postaciach.

Rumiany, lecz zadowolony dopiero pod koniec studiów dowiedział się przypadkiem, że pierwsze zdanie z historii jego życia popełnił Beckett, który z bliżej nieokreślonych przyczyn zawsze mylił mu się z Ionesco. Nosorożca próbował zobaczyć dwukrotnie, jednak w kwietniu nieparzystego rzeczony ssak był na wymianie w Wolsburgu, a w październiku przestępnego bramy zoologu powitały go kartką „nieczynne z powodu deratyzacji”, co ostatecznie zniechęciło go do podejmowania dalszych prób.

Niezmiennie zniechęcony kilka lat później utonął w basenie na statku podczas rejsu wycieczkowego po Morzu Barentsa połączonego z prezentacją naczyń kewlarowych. Nigdy nie poznał północy, a po śmierci jego życie nie było już takie samo. Tytułowy epilog na nagrobku dopisał mu korektorem jego klasowy kolega, który w parzystym po pogrzebie zabłąkał się na cmentarz św. Łazarza aby, mając z marynarską bracią na pieńku zapalić papierosa do znicza. Zapałki mu zamokły na deszczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz