czwartek, 27 stycznia 2011

Od hollywoodu nie oczekuj cudu



co dwie lufy to nie jedna


Na śniadanie kanapki z wątróbką smażoną z cebullą i jabłkiem (na zimno.. ale smażoną na gorąco), kubełek magnezji o smaku grapefruta a w perspektywie plusz aktywator, a może nawet kawa dawno nie pita. Sporo czeka roboty i w szaraki klepania, więc tym samym rozgrzewka.
Christoph'a Waltz'a wyciągłnął z australijskiego czy tam austriackiego kapelusza i wsadził w nazi uniform w "Niesławnych benkartach" Quentin Tarantino. Waltz wyciął hołubca, zgarnął oscara i na dwa lata zniknął. Zniknął by wypłynąć w "Green hornet" jako podtatusiały gangster Chudnofsky, którego nikt nie traktuje poważnie (mimo, że ma pistolet z dwiema lufami!), więc zmienia nazwisko na Bloodnofsky, wkłada szkarłatną marynarkę ze skóry i jest.. mniej więcej tak samo przerażający. Pomijając fakt, że Michael'owi Gondry'emu nie udał się kompletnie remake "Green hornet'a" (malutki żarcik z Bruce'a Lee występującego w starej tv-wersji nie rekompensuje prymitywnego sztubackiego pseudodowcipu całości), naczelny złoczyniec szerszeni wypada blado. Fakt, że świadomie tak jest uszyta ta postać, ale Waltz nie nadaje jej żadnego rysu, równie dobrze mógłby Chudnofsky'ego zagrać Michał Żebrowski. Zobaczymy jakie tango wywinie Waltz dalej - na horyzoncie cyrkowiec w "Wodzie dla słoni" oraz kardynał Richelieu w "Trzech muszkieterach" - czyli raczej standard. W perspektywie rozświetlony gwiazdami "God of carnage" Polańskiego. Pożywiom, uwjidziom - jak mawiają Francuzi..

Strzel sobie fotkę!



W sam raz na "bezkrwawe łowy". Pałętało się gdzieś w zapisanych i przypadkiem trafiłem. Wygląda na bardzo solidną konstrukcję (mniej estetyczne, a podobnie uposażone snajperki z zenitem w sumie nawet niedrogo można nabyć chociażby na allegrze). Sercem spluwy oczywiście niezawodna leica.

Łosiem osiem prosi prosię



8smy osiemdziesiąt dni temu poznaje Poznań




8smy w wieku lat ośmiu balkonizację na loggi uprawia
(kurde, prawie jak JFK na słynnej zdjęci)

środa, 26 stycznia 2011

Anka und Karol



Sioster Ann ze swym pacholęciem (och) Karollem
kodak 120 portra 800
(p-six zrobił psikusa i nałożył delikatnie klatki)

Babcia Ka.






babcia k. z córkami (jedna z nich ósmą est mammą)


Niedawno był Dzień Babci - a oto i Babcia Kazia - mama Mamy 8smego
(i sióstr jego)
kodak 120 portra 800

czwartek, 13 stycznia 2011

Susz zęby susząc włosy!



suszarka z radiem i odtwarzaczem mp3




włosy suche jak ta lala


Stoisz przed lustrem i suszysz włosy, a jednostajny warkot suszarki koi cię do snu?
Nuu-dyy! Ale już nigdy więcej - na rynku pojawiły się pierwsze modele suszarek do włosów z odtwarzaczem mp3 a także z radiem! Dzięki temu urządzeniu podczas nudnego i nużącego suszenia włosów można posłuchać nowej audycji kulinarnej Jana Pospieszalskiego "Włos w zupie a niebo w gębie" w Radio Maryja, albo korzystając z odtwarzacza mp3 umilić sobie osuszanie owłosu ścieżką dźwiękową z serialu "Kojak" lub evergreen'ami z musicalu "Hair".

Muzyczna suszarnia już wkrótce do nabycia w dobrych sklepach muzycznych, tfu - w sklepach ze artykułami gospodarstwa domowego (również nie dla idiotów).

środa, 12 stycznia 2011

Ludu Polan, powstań z kolan!



..i posmaruj je kremem firmy Boots "by mieć sexi kolana".
Coś dla katolików modlących od rana. (agencja McCann, Bangkok)

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Postlethwaite Pete(r) odwalił był kitę



Pete'a zmalował Peter Latchford





Wczoraj w wieku 64. lat zmarł Pete Postelwaite. Ostatnio widziałem go zupełnie niedawno w "The Town" Ben'a Affleck'a i coś marnie tam wyglądał ale wrednego grał sukinsyna, a chwilę wcześniej konał aż zszedł w "Inception". Teraz "kopnął wiadro" na serio. Lubiłem tego drągala brzydala, który z taką facjatą grywał na przemian skurwieli lub niewyględnych typków o gołębich sercach. Pomijając brytyjskie produkcje, czy jakieś "Parki jurajskie" najbardziej pamiętam go jako japońskiego (sic!) adwokata Kobayashi'ego z "The usual suspects", księdza z musicalowej wersji "Romeo i Julii", dyrektora bidula z "Bandyty" no i ojca z "Imienia ojca". Ostatnią rolę Pete'a według IMDB jest niejaki Karl z filmu "Killing Bono" (tak, chodzi o zabicie tego Bono - jak mniemam pro publico bono).
Więcej nie będzie.

Dirty Harry Krishna



Clint w deszczu - rysunek: Walt Gunthardt


A działo się to jakiś już czas temu..
Szedłem sobie kiedyś w mieście na L. w państwie na I. do kina - na co nie pomnę. Przechodziłem przez most na rzece S. pogwizdując marsz z "Mostu na rzece Kwai" (niekoniecznie wcale tak było akurat, ale jak ładnie brzmi - reszta będzie się zgadzać), gdy na mojej drodze stanął młody człowiek niemal zupełnie pozbawiony owłosienia i przyobleczony w jasną powłóczystą szatę. - Nazi-krishna - pomyślałem i okazało się, że w drugim segmencie nie pomyliłem się ni w ząb. Młodzieniec grzecznie zapytał mnie czy może zająć mi chwilę, spojrzałem na zegarek i stwierdziwszy, że mam czasu za pasem zapas, przytaknąłem. Ogolony osobnik przedstawił się i orzekł, że jest z Litwy bądź Łotwy, nazywa się tak i tak i chce mi opowiedzieć coś ciekawego. Powiedziałem proszę bardzo i na jego pytanie odpowiedziałem mu skąd pochodzę, dokąd zmierzam (do kina) i coś tam jeszcze w granicach rozsądku.
Oczywiście wiedziałem co się święci, ale postanowiłem dać się wykazać akwizytorowi dobrej nowiny. Chwilę opowiadał mi o tym czym się zajmuje i jakie tajemnice zgłębia, po czym wypowiedział hasło, na które czekałem i na które byłem przygotowany: Hare Krishna. W tym momencie grzecznie przerwałem interlokutorowi, przypomniałem dokąd się wybieram i stwierdziłem, że "Wolę Dirty Harry niż Hare Krishna" (rozmawialiśmy po angielsku, więc zgrabniej formuła wybrzmiała). Młody adept hinduizmu przez chwilę zawahał się, po czym roześmiał, uniósł palec ku górze i powiedział, że to znakomita odpowiedź, po czym wymieniliśmy kurtuazyjne uprzejmości i poszedłem w swoją stronę. Gdy po dwu - trzech godzinach wracałem przez miasto, po drodze spotkałem kilku kolegów ogolonego Łotysza (czy tam Litwina) - musi historia naszej rozmowy rozeszła się dalej, bo niektórzy z nich pozdrawiali mnie radośnie machając kończynami i wołając "Dirty Harry". Jak to miło spotkać czasem ludzi, którzy z powodów religijnych nie są skłonni nikogo do niczego przybijać, a jeszcze mają poczucie humoru.

sobota, 1 stycznia 2011

Szybko zza szybki (lecz możliwie bez "aszybki"*)



Sherlock H. oraz John W. na ul. Piekarskiej 221b


Szybkie zestawienie najlepszych moim zdaniem filmów 2010 rokiego (kolejność podług mojego uznania):

1. "Ghost writer" Polańskiego - klimat "Chinatown", tempo "Frantic'a" - mało i wiele zarazem na ekranie plus świetni aktorzy nawet tylko na chwilę wyciągnięci za uszy (Eli Wallach, pamiętny Brzydki z "Good, Bad and Ugly" chociażby, czy James Belushi, który ostatnio chałturzy w durnych familijnych komedyjkach). No i zakończenie, o jakim od dawna marzyłem. Jeśli dodam okoliczności powstania, które jednak nie rzutują na odbiór - mam tu numer jeden.

2. "Inception" Nolan'a - sens snu we śnie, w którym śnimy nie wiedząc, że śpimy - koherentna koncepcja incepcji, solidna robota - film rozrywkowy na poważnie, pełną gębą, spod zamkniętych powiek snu, ale z wytrzeszczonymi oczami.

3. "Shutter island" Scorsese - schizofrenia, paranoja i wyspa burzą odcięta - świetna obsada i właściwie rzec można: pewnego rodzaju (do wyboru) preludium, bądź post scriptum do "Inception".

4. "Machete" Rodriguez'a - flaki (ale nie z olejem), jatka i ubaw, czyli to, co ćmy kinowe lubią najbardziej. Aha, najlepsza rola Robert'a De Niro od lat. Serio!

5. "Social network" Fincher'a - się Fincher zrehabilitował po "Coś tam, coś tam Benjamina Button'a", filmie który jeśli by puścić od tyłu, byłby zwykłą opowieścią o jakimś tam kolesiu - "Social network", to zwykła opowieść o jakimś tam kolesiu, która oglądana od przodu trzyma w napięciu i elektryzuje iskrami krzesanymi przez dialogi precyzyjnie zazębione i po zęby uzbrojone.

Z polskich nic nie załapało, ale dorzucam coś, czego wcześniej nie oglądałem: seriale. Wprawdzie tylko dwa (był jeszcze "Walking Dead", ale jak to chodzący trup, bezmyślnie powędrował w ślepą uliczkę i wyrżnął bezmózgim łbem w mur), ale fiu, fiu:

"Boardwalk Empire" - prohibicja, Atlantic City. Steve Buscemi w głównej roli (reszta obsady również znakomita - szczególnie Michael Shannon, jako nawiedzony agent federalny), najlepsza czołówka, jaką widziałem od dawna i pilot reżyserowany przez Scorsese. Warto, jak diabli.

"Sherlock" - miniseria BBC o panu, którego imię widnieje w tytule, a nazwisko brzmi Holmes, tylko że w dzisiejszym Londynie i z humorem rodem z Douglas'a Adams'a (notabene, na podstawie którego "Holistycznej agencji detektywistycznej Dirk'a Gently" BBC szykuje kolejny serial - poczekam). Wszystko elegancko koresponduje z oryginałem - świetna rzecz, szkoda, że (na razie) tylko trzy odcinki (ale po minut 90).

*aszybka - pa ruski: błąd.