czwartek, 28 stycznia 2010
Blemmyes (legendary creatures)
mam nadzienie, że nim stracę głowę
nie raz eszcze stracę głowę
nim do tracenia głowy
cierpliwość
stracę
(mięso i reszta moje, ale bez głowy, bo nie widziałbym przecież co tutaj piszę - co nie?!)
The Star (of the medicine) was Born!"
podarek
szacowny jubilat Szymon
pląsy
rozmowy
wtykanie paluchów w nieswoje (kufle)
puszczanie z dymem
Garść fotosów z małpowatego ricoha strzelonych na zeszłosobotnich urrodzinach Szymona w Alchemnii odbytych - reszta ze względu na okoliczności powstania przedstawia mgłę, przypadkowych osobników wykonujących podejrzane czynności, przedmioty codziennego użytku w niecodziennych zastosowaniach (to yba nielegalne w tym województwie) oraz wymarłe gatunki zwierząt, których menadżerowie nie wydali zgody na publikację.
niedziela, 24 stycznia 2010
God shave the queen
piątek, 22 stycznia 2010
Nowy film braci Coen czyli: Przychodzi goj do dentysty..
„Żaden Żyd nie ucierpiał podczas realizacji filmu” głosi komunikat na samym końcu najnowszego filmu braci Coen „A Serious Man”. Stany Zjednoczone, koniec lat 60’ XX wieku, Żydzi mogą więc spać w miarę spokojnie, ale nie Larry Gopnik (Michael Stuhlbarg), stateczny i nudny profesor matematyki, któremu świat zaczyna walić się na głowę. Żona Larry’ego, Sarah (Jessica McManus) żąda „get” (czego?!), rytualnego rozwodu, by związać się z Sy’em Ableman’em (Fred Melamed), poważnym człowiekiem i przyjacielem rodziny. Córkę, która podkrada ojcu pieniądze interesują tylko wypady na potańcówki, a syn lada dzień będzie miał bar micwę. Prócz tego Larry musi opiekować się swoim starszym, „nieprzystosowanym” bratem Arthur’em, który notorycznie okupuje łazienkę i opętany jest stworzeniem uniwersalnej teorii wszystkiego. Na domiar złego antena telewizyjna ciągle się psuje, sąsiad faszysta zawłaszcza trawnik, koreański student próbuje szantażem wymusić promocję do następnej klasy a komisja uniwersytecka mająca zdecydować o przyznaniu Larry’emu pełnego etatu zasypywana jest oczerniającymi go anonimami. A przecież Larry, jak sam powtarza – „niczego nie zrobił”.
Cóż, wygląda na to, że Larry jest dalekim, amerykańskim krewnym Hioba, na którego głowę bez konkretnej przyczyny bóg zesłał nieszczęścia, a film braci Coen jest przypowieścią na temat żydowskich przypowieści, z których pierwsza, o dybuku, szpikulcu do lodu (a wiadomo do czego służy on w kinie) i roztropnej żonie rozgrywa się pod Lublinem w początkach XX wieku. „A Serious Man”, jak to u Coen’ów pełen jest nawiązań i cytatów skrzętnie poukrywanych; jak ten gdy profesor Gopnik stanowczo odmawia posłuchania płyty „Abraxas” Santany (abraxas jest gnostyckim imieniem boga), bądź bardziej jawnych, jak trąba powietrzna, pod postacią której bóg ukazał się Hiobowi, by oświadczyć mu, że nie ma zamiaru tłumaczyć się z udręk, jakie na niego zesłał. Larry, podobnie jak starotestamentowy nieszczęśnik stara się dociec źródła katastrof, z pomocą mędrców rabinów odczytać znaki, jakie daje mu hashem (u Izraelitów w potocznych rozmowach jest to zamiennik niewymawialnego imienia boga), jednak „niezbadane są ścieżki pana”.
Mottem filmu jest hasło „ze skromnością przyjmuj wszystko, co ci się przytrafia”, cytat z XI – wiecznego żydowskiego „mistrza zen”, rabina Szlomo Jicchakiego, autora najsłynniejszych komentarzy do Tory, który jednak zawsze, podobnie jak autorzy filmu, powstrzymywał się od wykładni mistycznych bądź moralizatorskich. Bracia Coen nie robią złych filmów – nie wiedzą jak. Tym razem czarną i gorzką komedią po raz kolejny potwierdzają swoją nieudolność w tej dziedzinie.
środa, 20 stycznia 2010
Bóstwa katolickie - rebuz
Pocztówka z Krakowa
niedziela, 17 stycznia 2010
Rebuz
piątek, 15 stycznia 2010
Wy - wii - jasy
Drużyna gospodarzy - Agnieszka und Grzegorz na swoim nowym boisku
Właściwie to mógłby być wibrator.. Właściwie to est wibrator
Grzegorz instruuje na miejscu sposób dzierżenia kontrolera wii, co Bartek kwituje zwątpieniem, a kotemu oczy się świecą. Kaśka nie takie rzeczy widziała..
Kaśka und Bartek wbrew pozorii nie tańcują - grają w kręgle
Grzegorz und Kaśka upra'wii'ają boks - samowyzwalacz wyzwala kiedy sam chce (aparat stał na monitorze, na którym wyświetlane były igrzyska)
Grzegorz und Kaśka upra'wii'ają boks dwa - samowyzwalacz wyzwala kiedy sam chce (znów)
Bartek und Kaśka - tarzan'y (a kot międlony)
Bartek und Kaśka - rwanie
Bartek und Kaśka - chodzony
Grzegorz z głową zwierzęcia dzielnie broniącego dostępu do pigwówki
Tydzień nazad we w sobotę gościliśmy u Agi i Grześka na ogólnomieszkaniowych mistrzostwach lokum w wii. Były iście sportowe emocje, jednak u wszystkich zawodników wykryto doping a jeden zastosował nieregulaminowe zagranie "powyżej pasa". Nad wszystkim jednak unosił się dionizyjski duch prawdziwie paraolimpijskiego współuczestnictwa - każdy zawodnik otrzymał okolicznościowy puchar wypełniony dowolnie wybraną cieczą. Skany z setki z rossman'a strzelane w analogowej małpie - reszta materiału wkrótce.
środa, 13 stycznia 2010
Zostałem wegetarianinem*
*ukąsiła mnie radioaktywna wegetarianka no i zaraziłem się byłem - w lodówce na kość umarźnięte warzywa czyhają na swoją kolej, w chłodziarce poniżej papryka, pomidor, pospołu z bakłażaństwem i czosnku warkoczykiem prężą się pośród ogórków..
ale spokojnie - mięso też wpieprzam, jak zapyziały..
Jeśli kto ma ochotę i wolę polecam głosowanie na mojego blogiego w jakimś tam konkursie
- trzeba wysłać sms o treści F00199
na numer 7144 (opłata 1,22 brutto)
Wszystkim wspierającym oferuję gruszki na wierzbie, dozgonną dźwięczność i modlitwę w dowolnie wybranej intencji do dowolnie wybranego bóstwego.
wtorek, 12 stycznia 2010
poniedziałek, 11 stycznia 2010
piątek, 8 stycznia 2010
czwartek, 7 stycznia 2010
Dziewczyny świecą..
środa, 6 stycznia 2010
wtorek, 5 stycznia 2010
Chędriks Kubuś
niedziela, 3 stycznia 2010
sobota, 2 stycznia 2010
007 Holmes
Sherlock Holmes spotyka porucznika Borewicza - jak ktoś chętny, to mam sensowną (?) historię na ten temat, bo ja niestety nie umiem rysować :(
Nazywa się Holmes! Sherlock Holmes! I po brawurowym udaremnieniu rytualnego mordu oraz pojmaniu i skazaniu na śmierć złowieszczego lorda Blackwood’a gnuśnieje zamknięty w pokoju, zarastając brudem, próbując wynaleźć tłumik, który jednak potęguje odgłos wystrzału i eksperymentując ze środkami paraliżującymi na swoim psie. Pies jednak współnależy do doktora John’a Watson’a, który niebawem zamierza pojąć za żonę piękną pannę Mary Morstan (Kelly Reilly), a tymczasem chce wyciągnąć Holmes’a ze stuporu podsuwając mu nową sprawę. Lord Blackwood (ptasio złowrogi w eleganckim nazi płaszczu Mark Strong; nie mogę doczekać się go wreszcie w jakiejś głównej roli) bowiem zmartwychwstał, a to stanowi wyzwanie dla najtęższego umysłu epoki oraz urąga medycznym umiejętnościom Watson’a, który osobiście stwierdził zgon po wykonanej egzekucji.
Reżyser Guy Ritchie wraca z wykopem po nieudanym mariażu z Madonną i jej kabalistycznymi bzdurami (niech zapomniany będzie „Revolver”, że o „Rejsie w nieznane” nie wspomnę). Wprawdzie w zeszłym roku pojawiła się całkiem udana „Rock’n’rolla”, ale w Polsce dystrybutor potraktował ją po macoszemu z miejsca skazując na dvd. Wraz z Ritchi’em powraca Sherlock Holmes (tu kapitalny, łotrzykowski Robert Downey Jr.) oraz doktor Watson (zawadiacki Jude Law), którzy ostatnio na dużym ekranie, w ambitniejszej produkcji gościli w 1988 roku! (wcale niezgorsze, przewrotne „Po kłębku do nitki” z Michael’em Caine’m i Ben’em Kingsley’em) Parafraza z początku recenzji nie jest przypadkowa, ponieważ genialny detektyw z Baker street 221b w najnowszym filmie to nie tylko chłodny i akuratny, wciągający kokainę i rzępolący na skrzypcach analityk, ale prawdziwy Sherlock Bond! zadający mordercze ciosy z precyzją szachowego mistrza i korzystający z najnowszych zdobyczy techniki – ach, wiek elektryczności za progiem. Nie waha się wsadzić sztuczny nos do najbardziej plugawej króliczej nory, by – choć mu się puszysty ogonek przybrudzi – ująć złoczyńców, spłatać złośliwego figla Watson’owi bądź zadrwić z gapowatego acz poczciwego inspektora Lestrade’a (Eddie Marsan - kolejny jasny punkt obsady).
„Sherlock Holmes” to doskonałe kino rozrywkowe, w którym w idealnych proporcjach połączono wartką akcję, błyskotliwe dialogi i obowiązkowe we współczesnym kinie akcji eksplozje, bijatyki i strzelaniny z klimatem XIX wiecznego Londynu i odświeżonym a zdawało by się kompletnie skostniałym wizerunkiem najsłynniejszego detektywa. Nawet muzyka autorstwa zazwyczaj nieznośnie patetycznego Hans’a Zimmer’a, tu rześko i skocznie przygrywa wyczynom bohaterów. A w tle majaczy widmo odwiecznego nemezis Holmes’a – złowrogiego geniusza zbrodni, profesora Moriarty’ego. Czyżby „Sherlock Holmes will return”? Oby w podobnym stylu.
piątek, 1 stycznia 2010
Wyszło (stra)szydło z wtorka
Subskrybuj:
Posty (Atom)