poniedziałek, 28 lutego 2011

Rob Gonsalves



kładź to już spać




summer is a season below




już nam odbija od lustra




powiedźmy powódź




oto jak się lata, kiedy stać cię na sny*




kite bogom w oko




fale tłumią wiatr**




domek na drzemie




bo niebo było zasłonę




akwedukt to droga est wody




world trade godess


Wpadł mi dziś w ocznię kanadyjski Olbiński - Rob Gonsalves. Niby komercha, ale te lubię te zabawy jeometrią, no i przy pierwszym prezentowanym zatrzymałem na chwilę. A może po prostu miałem ręce zajęte i w porę nie przewróciłem strony?
Tytuły sobie wymyśliłem sam (z wyjątkiem: *janerka, **strugaccy)

sobota, 26 lutego 2011

The Brothers of Beauville



Panie, Panowie - zaginione rodzeństwo Tria z Belleville odnalezione! Przed Państwem Bracia z Beauville!
(po raz pierwszy w The Simpsons "Angry Dad", teraz także tutaj!)

Za każdą razą mnie bawi..



plus bonus - polański żart z tego samego odcinka

środa, 16 lutego 2011

Grzechy 8sme gładzisz który..






Grzechy 8sme gładzisz który, czasem też zjadając szczury..

ha, wrzuciłem ten znajdnięty i niestety niesygnowany świątobliwy obrazek powyżej - swoją drogą czy nie milej by było gdyby kotek gładził grzechy świata a nie jakiś tam waranek? - a tu w radio trąbią, że dziś est międzygalaktyczny dzień kota - jak to przecież nie sobota..
No proszę, co za koincydencja.

Przekrój Godzilli



Przekrój Godzilli - po prostu przekrój Godzilli.

wtorek, 15 lutego 2011

P - rofesjonalizm K - ultura P - unktualność




Jako że usługi teleportacyjne nie są jeszcze dobrze w naszym kraju rozwinięte postanowiłem jakiś czas temu skorzystać z usług kolei by dostać się z Punktu A do Krako-wA. Nabyłem bilet, odczekałem do czasu przyjazdu, odczekałem opóźnienie ledwo niemal godzinne i wsiadłem na pokład. Całe szczęście miałem znikomy bagaż, więc udało mi się przebrnąć około trzech metrów, po czym utknąłem na korytarzu. Pociąg odczekał kolejne minut czterdzieści i wreszcie ruszył gwałtownie. Maszynista wiedział co robi - nikomu z pasażerów nie groziło przewrócenie - bliźni szczelnie wypełniający wolne wagonowe przestrzenie nie dopuściliby do takiego nieszczęścia. Przede mną była perspektywa niemal czterech godzin wojażu, więc postanowiłem go sobie jakoś umilić - jak się okazało lektura nie wchodziła w grę. Pomijając fakt, że nawet jeśli udało by mi się wydobyć książkę, to z uwagi na niewielką nadwzroczność nie byłbym w stanie dużo przeczytać z odległości trzech centymetrów. Zresztą jaka to frajda przez niemal cztery godziny czytać te same kilka linijek, bo o przewróceniu strony nie mogło być mowy. Zamiast audycji radiowej (musiałbym wyekstrahować z kieszenie odbiornik, co zakrawało na trzynastą Heraklesa robotę) posłuchałem więc peanów współpasażerów na cześć, chwałę i chałwę bogów pekapu.

Po dwóch i pół godziny podróży, całe szczęście część pasażerów nie wytrzymała trudów ekspedycji i zmarła zgnieciona, z nudów, tudzież nadmiaru brudu i niedoboru powietrza. Kiedy wspólnym trudem udało nam się (kto by przypuszczał, że pozbywanie się ciał tak zbliżać ludzi potrafi) pozbyć trucheł i bagaży nieszczęśników okazało się, że jestem w stanie usiąść w przedziale! Reszta mięsnej masy wypełniającej kiszkę pociągu także zaczęła się przemieszczać zgodnie z dynamiką cieczy wypełniając wolne przestrzenie. Spocząłem przy korytarzu i przez kolejne pół godziny między moimi nogami ślinił się lekko upośledzony z pyska golden retriver, którego przewodnikiem był nader inteligentnie wyglądający punk pod czterdziestkę. Mimo popularnego sloganu wiedziałem, że ta para ma przyszłość przed sobą. Kiedy wreszcie za pomocą szklanych drzwi udało się odizolować najlepszego przyjaciela człowieka wraz z wszelkimi cieczami i zapachami jakie emitował, funkcje aromatyczne przejął siedzący przede mną duży budda w sweterku typu "boys" w daleką drogę zaopatrzony w reklamówkę, z której co i rusz wyciągał króliki kanapek. Co i rusz ktoś z ludzkiej stonogi pulsującej na korytarzu wsadzał głowę do przedziału w płonnej nadziej znalezienia wolnego miejsca (hm, przez drzwi przeźroczyste łatwo było porachować dusze przedziałem duszone, ale nie ma to, jak się dopytać), lecz podejrzewam, że gdyby nawet zjawiła się tam Matka Teresa w zaawansowanej mnogiej ciąży, to kazalibyśmy jej iść do diabła. Pomijam już fakt, że duży b. z naprzeciwka w pewnym momencie postanowił otworzyć okno i zapalić w przedziale, co spotkało się z moją stanowczą reakcją - aż dziw bierze, że nikt z współnieszczęśników nie zareagował - dojechaliśmy na miejsce nie niepokojeni przez konduktorów.

Miałem w ręce nieskasowany (ergo: niewykorzystany) bilet. Owszem, odbyłem podróż, za którą zapłaciłem ale do cholery - jechałem z własnej woli do byłej stolicy, nie zaś wyrokiem sądu bydlęcym wagonem na dożywotnią krioterapię w kołymskich kurortach. Postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia zwrotu funduszy za niepobrudzony przez konduktora bilet. Pani w kasie powiedziała, że muszę napisać reklamację i dała mi druczek. Machnąłem górną kończyną i udałem się na spoczynek. Następnego dnia starannie wypełniłem druczek w zabawny raczej sposób opisując kolejową odyseję (teraz żałuję, że nie zrobiłem kopii) i ostawiłem innej miłej pani w okienku. Ta przeczytała, zaśmiała się i powiedziała, żebym napisał to jeszcze raz (mam na to caały polski rok), bo mi nie reklamacji nie uwzględnią. Odrzekłem jej, że w zasadzie to to czniam i bardziej niż refundacja interesuje mnie pismo, jakie z pekapu otrzymam. No i otrzymałem kilka dni temu, ku zdumieniu mojemu "w drodze wyjątku" uwzględniający moje roszczenia.

Jak będę duży, usiądę w bujanym fotelu z mufką z łysego kota i islandzkim cygarem (efekt cieplarniany, efekt cieplarniany!) i opiszę wszystkie swoje kolejowe przypadki po kolei bądź w kolejności dowolnej. I renty od firmy zażądam. Za straty na ciele, duchu i czasie.

Tak zrobię.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Masakra w dniu Świętego Walentego




W dniu św. Walentego, rozegrały się kulminacyjne dla gangsterskiego świata USA wydarzenia. Lata 20ste były czasem prohibicji, nielegalnego hazardu oraz prostytucji. W tym czasie półświatkiem Chicago rządzili przywódcy gangów: włoskiego - Al Capone oraz polsko-irlandzkiego - Bugs Moran. Prohibicja tylko wspomagała rozwój „biznesów" obydwu panów, prowadzących dystrybucję nielegalnej whisky. Każdy wie, że od zdrowej konkurencji dużo lepszy jest monopol. Capone postanowił pozbyć się swoich (już ostatnich) rywali.

W położonych na północ garażach, jego zamaskowani pracownicy, przebrani za policjantów zaskoczyli i wystrzelali za pomocą karabinów maszynowych członków rywalizującego gangu. Na miejscu zbrodni znaleziono podobno 160 łusek po nabojach. Tym sposobem 14 lutego 1929 roku, Al Capone w końcu ustanowił siebie szefem chicagowskiej mafii.

czwartek, 10 lutego 2011

Kynodontas - czyli: ta zupa była przetelefonowana



osiem




krzesło




szczęki




klawisz




kadr z filmu




żółty kwiat



"Kynodontas", reż. Giorgos Lanthimos, scen. Giorgos Lanthimos, Efthymis Filippou - grecki kandydat do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny.
Nie będę na razie zamieszczał recenzji tego filmu - nie chcę psuć zabawy osobom, które czytują brednie, jakie tu mi zdarza wypisywać. Dla mnie - z całą pewnością najlepszy film, jaki widziałem w tym roku (no ale luty się dopiero powoli rozpędza), a z pewnością jeden z najdziwniejszych, jakie widziałem w ogóle. Obawiam się, że nie ma szans na nagrodę Akademii - est zbyt.. hm, - inny. Mimo to, jak widać na zdjęciach zawiera wszystkie ingrediencje, jakie winien zawierać hollywoodzki przebój: seks, przemoc, humor, rozrywkę, zadumę i kłębek emocji. Dodam do tego znakomite zdjęcia, kapitalne (choć swoiste) aktorstwo i postaci, które na długo pozostaną za naszych głów ogrodzeniem..
Polecam z caałej siły.