niedziela, 5 grudnia 2010

Yellow snow



Licking pole at the North Pole


Wstałem dziś rano i wyjrzałem przez oko przez okno. Mała wskazówka na nielegalnym obecnie w U.E. rtęciowym termometrze wskazywała - 15' Celsjusza. Dużej nie mogłem znaleźć. Przypomniała mi scena z czeskiego filmu "Obecna skola", w którym ciekawskie dziecię polizało zamarzniętą poręcz przy szkolnych schodach. Po dłuższej chwili dopiero woźny ocalił młodego eksperymentatora. Zaniepokojony dyrektor przez szkolny radiowęzeł oznajmił, by dziatwa pod żadnym pozorem nie próbowała powtarzać wyczynu kolegi. Jak można się domyślać, apel pryncypała przyniósł skutek odwrotny.
Ciepła herbata i miło emitujący ciepłem radiator pozwoliły na chwilę zapomnieć o mrożących krew (gdzie kto sobie lubi) perspektywach, jednak chwilę później pamięć wypchnęła mi na powierzchnię książkę G. Octavo "Łyżka lodu w beczce śmiechu", w której autor opisuje szereg anegdot związanych z przymarzniętym językiem (tudzież inną ciała częścią) do nieożywionego obiektu.

Jedna z historyjek dotyczy byłego papieża i pozwolę ją sobie przytoczyć tutaj z pamięci (zerknąłem na półkę, ale egzemplarz wypożyczyłem kolegu, więc o wybaczenie proszę niedociągnięć stylu). Otóż podczas pielgrzymki JP2 do USA i Kanady w 1987 roku Karol Wu postanowił ni stąd ni zowąd naciągnąć jej program i odwiedzić Indian i Eskimosów z dalekiej północy aby przekonać ich, że Wielki Duch pana boga chwali. Papieżowi się nie odmawia, więc Kanadyjczycy (zupełnie podobni do Amerykanów, tylko mniej uzbrojeni) załadowali świątobliwego męża na pokład helikoptera wypożyczonego od Ronald'a Reagan'a i wywieźli go za koło podbiegunowe. Naprędce zgromadzona grupka autochtonów w strojach ludowych z przystrojonymi naręczami porostów oczekiwała na zaimprowizowanym lądowisku. Śmigłowiec wylądował, papież wysiadł w białym pikowanym puchowym anoraku i w piusce z nausznikami, pomachał dłonią odzianą w białą rękawiczkę zgromadzonym, po czym przyklęknął i ucałował, jak to miał w zwyczaju ziemię na której był gościem. W tym wypadku był to lód wiecznej zmarzliny. Zwyczajowy krótki i symboliczny pocałunek począł się jednak przedłużać, a ojciec święty pozostawać w prawdopodobnie niezbyt wygodnej pozycji. Zapanowała konsternacja i poruszenie, jednak dłuższą chwilę nikt nie śmiał podejść do pochylonego Wojtyły. Dopiero nieodłączny totumfacki Dziwisz przykucnął obok i poderwał się zaraz zaniepokojony. Zamienił kilka słów z obecnymi agentami Secret Service, ale ci przez chwilę bezradnie kręcili się wokół helikoptera najwidoczniej nie potrafiąc skutecznie przyjść w sukurs. Widząc co się święci jeden z Eskimosów podszedł do papieskiej ekipy i szepnął słówko ochroniarzowi. Ten zbladł, ale przekazał informację Dziwiszowi. Ten pobladł po dwakroć i podobno przez chwilę stał się zupełnie niewidoczny pośród wszechobecnej bieli. Chwilę później jednak zabłysły mu oczy i zaczął działać. Pochylonego wciąż papieża agenci SS otoczyli szczelnym kordonem stając frontem do zgromadzonych tubylców. W utworzony zaś krąg wkroczył Dziwisz Stanisław i ku zdumieniu zgromadzonych zaczął rozpinać sutannę. Chwilę później JP2 powstał i reszta tej części pielgrzymki przebiegła bez większych incydentów.
Podobno G. Octavo jest jedyną osobą, która przytoczyła tę dykteryjkę drukiem, nawet mimo faktu, że obecnie kardynał, S. Dziwisz kategorycznie zaprzecza jakoby w.w. wydarzenia kiedykolwiek miały miejsce. No cóż, on twierdzi również, że nie miał nic wspólnego z zainstalowaniem byłego prezydenta R.P. na wawelskim wzgórzu.
A jak było zimno, tak jest.
Mimo to zjem lody - malaga jest na składzie.

3 komentarze:

  1. mowil ci ktos, ze jestes zdrowo popieprzony?

    OdpowiedzUsuń
  2. ach, ten Dziwisz to jest jednak hardcore'owiec, nie mylic z kao'wcem ; )
    on lubi zaprzeczac, pewnie nawet przeczy temu, że mama dała mu na imię Stasiek. poniekąd ładnie : )
    oj tam, oj tam. na Syberii jest zimno.
    a lody o każdej porze dnia i nocy są dobre, smacznego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Watch out where your huskies go and don't you eat that yellow snow...

    OdpowiedzUsuń