sobota, 2 stycznia 2010
007 Holmes
Sherlock Holmes spotyka porucznika Borewicza - jak ktoś chętny, to mam sensowną (?) historię na ten temat, bo ja niestety nie umiem rysować :(
Nazywa się Holmes! Sherlock Holmes! I po brawurowym udaremnieniu rytualnego mordu oraz pojmaniu i skazaniu na śmierć złowieszczego lorda Blackwood’a gnuśnieje zamknięty w pokoju, zarastając brudem, próbując wynaleźć tłumik, który jednak potęguje odgłos wystrzału i eksperymentując ze środkami paraliżującymi na swoim psie. Pies jednak współnależy do doktora John’a Watson’a, który niebawem zamierza pojąć za żonę piękną pannę Mary Morstan (Kelly Reilly), a tymczasem chce wyciągnąć Holmes’a ze stuporu podsuwając mu nową sprawę. Lord Blackwood (ptasio złowrogi w eleganckim nazi płaszczu Mark Strong; nie mogę doczekać się go wreszcie w jakiejś głównej roli) bowiem zmartwychwstał, a to stanowi wyzwanie dla najtęższego umysłu epoki oraz urąga medycznym umiejętnościom Watson’a, który osobiście stwierdził zgon po wykonanej egzekucji.
Reżyser Guy Ritchie wraca z wykopem po nieudanym mariażu z Madonną i jej kabalistycznymi bzdurami (niech zapomniany będzie „Revolver”, że o „Rejsie w nieznane” nie wspomnę). Wprawdzie w zeszłym roku pojawiła się całkiem udana „Rock’n’rolla”, ale w Polsce dystrybutor potraktował ją po macoszemu z miejsca skazując na dvd. Wraz z Ritchi’em powraca Sherlock Holmes (tu kapitalny, łotrzykowski Robert Downey Jr.) oraz doktor Watson (zawadiacki Jude Law), którzy ostatnio na dużym ekranie, w ambitniejszej produkcji gościli w 1988 roku! (wcale niezgorsze, przewrotne „Po kłębku do nitki” z Michael’em Caine’m i Ben’em Kingsley’em) Parafraza z początku recenzji nie jest przypadkowa, ponieważ genialny detektyw z Baker street 221b w najnowszym filmie to nie tylko chłodny i akuratny, wciągający kokainę i rzępolący na skrzypcach analityk, ale prawdziwy Sherlock Bond! zadający mordercze ciosy z precyzją szachowego mistrza i korzystający z najnowszych zdobyczy techniki – ach, wiek elektryczności za progiem. Nie waha się wsadzić sztuczny nos do najbardziej plugawej króliczej nory, by – choć mu się puszysty ogonek przybrudzi – ująć złoczyńców, spłatać złośliwego figla Watson’owi bądź zadrwić z gapowatego acz poczciwego inspektora Lestrade’a (Eddie Marsan - kolejny jasny punkt obsady).
„Sherlock Holmes” to doskonałe kino rozrywkowe, w którym w idealnych proporcjach połączono wartką akcję, błyskotliwe dialogi i obowiązkowe we współczesnym kinie akcji eksplozje, bijatyki i strzelaniny z klimatem XIX wiecznego Londynu i odświeżonym a zdawało by się kompletnie skostniałym wizerunkiem najsłynniejszego detektywa. Nawet muzyka autorstwa zazwyczaj nieznośnie patetycznego Hans’a Zimmer’a, tu rześko i skocznie przygrywa wyczynom bohaterów. A w tle majaczy widmo odwiecznego nemezis Holmes’a – złowrogiego geniusza zbrodni, profesora Moriarty’ego. Czyżby „Sherlock Holmes will return”? Oby w podobnym stylu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
odświeżony sherlock przypomina bardzo (z przeczytania)piratów z karaibów. szkoda, że żywię niczym nie popartą niechęć do downeya .
OdpowiedzUsuńo, widzę że bylim w kinie w tej samej dacie
OdpowiedzUsuńjeno że ja o 20:45
nie ma to jak oglądać Szerloka dusząc się od uczulenia na kota, ale nie było tak źle, obyło się bez tracheotomii.
Ale Downey jr jest NEIFAJNY, brrr!
tu też :>
OdpowiedzUsuńOn nie z panną adler żenić się będzie, ino z inszą. Panna Adler ku Sherlokowi raczej z uczuciem spogląda.
OdpowiedzUsuńojej, faktycznie!
OdpowiedzUsuńmój błąd..