sobota, 1 stycznia 2011

Szybko zza szybki (lecz możliwie bez "aszybki"*)



Sherlock H. oraz John W. na ul. Piekarskiej 221b


Szybkie zestawienie najlepszych moim zdaniem filmów 2010 rokiego (kolejność podług mojego uznania):

1. "Ghost writer" Polańskiego - klimat "Chinatown", tempo "Frantic'a" - mało i wiele zarazem na ekranie plus świetni aktorzy nawet tylko na chwilę wyciągnięci za uszy (Eli Wallach, pamiętny Brzydki z "Good, Bad and Ugly" chociażby, czy James Belushi, który ostatnio chałturzy w durnych familijnych komedyjkach). No i zakończenie, o jakim od dawna marzyłem. Jeśli dodam okoliczności powstania, które jednak nie rzutują na odbiór - mam tu numer jeden.

2. "Inception" Nolan'a - sens snu we śnie, w którym śnimy nie wiedząc, że śpimy - koherentna koncepcja incepcji, solidna robota - film rozrywkowy na poważnie, pełną gębą, spod zamkniętych powiek snu, ale z wytrzeszczonymi oczami.

3. "Shutter island" Scorsese - schizofrenia, paranoja i wyspa burzą odcięta - świetna obsada i właściwie rzec można: pewnego rodzaju (do wyboru) preludium, bądź post scriptum do "Inception".

4. "Machete" Rodriguez'a - flaki (ale nie z olejem), jatka i ubaw, czyli to, co ćmy kinowe lubią najbardziej. Aha, najlepsza rola Robert'a De Niro od lat. Serio!

5. "Social network" Fincher'a - się Fincher zrehabilitował po "Coś tam, coś tam Benjamina Button'a", filmie który jeśli by puścić od tyłu, byłby zwykłą opowieścią o jakimś tam kolesiu - "Social network", to zwykła opowieść o jakimś tam kolesiu, która oglądana od przodu trzyma w napięciu i elektryzuje iskrami krzesanymi przez dialogi precyzyjnie zazębione i po zęby uzbrojone.

Z polskich nic nie załapało, ale dorzucam coś, czego wcześniej nie oglądałem: seriale. Wprawdzie tylko dwa (był jeszcze "Walking Dead", ale jak to chodzący trup, bezmyślnie powędrował w ślepą uliczkę i wyrżnął bezmózgim łbem w mur), ale fiu, fiu:

"Boardwalk Empire" - prohibicja, Atlantic City. Steve Buscemi w głównej roli (reszta obsady również znakomita - szczególnie Michael Shannon, jako nawiedzony agent federalny), najlepsza czołówka, jaką widziałem od dawna i pilot reżyserowany przez Scorsese. Warto, jak diabli.

"Sherlock" - miniseria BBC o panu, którego imię widnieje w tytule, a nazwisko brzmi Holmes, tylko że w dzisiejszym Londynie i z humorem rodem z Douglas'a Adams'a (notabene, na podstawie którego "Holistycznej agencji detektywistycznej Dirk'a Gently" BBC szykuje kolejny serial - poczekam). Wszystko elegancko koresponduje z oryginałem - świetna rzecz, szkoda, że (na razie) tylko trzy odcinki (ale po minut 90).

*aszybka - pa ruski: błąd.

3 komentarze:

  1. Nie widziałem tych seriali, chyba z internetu muszę ściągnąć, no bo jak to inaczej obejrzeć cholera!

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie Shutter Island to parszywa wydmuszka.

    OdpowiedzUsuń
  3. czekając na...mogę wytrzymać z Coenami. nie mogłam z Somewhere.

    OdpowiedzUsuń