wtorek, 8 marca 2011

Jedź ostro (żnie nie popędzaj kół)



Nicholas Cage "puszcza oko" do kelnerki




Nicholas w kelnerce




piekielnie fajna maszyna


Nicholas Cage nie umie odmawiać. Nie odmawia swojemu agentowi, nawet gdy ten przynosi kolejny scenariusz z rolą, której zagrania wszyscy inni już odmówili. Nie odmawia też swojemu fryzjerowi. No ale jak tu odmówić niewidomemu mistrzowi nożyczek i grzebienia, który od wielu już lat dba o to, by fryzura aktora była... hm, co najmniej oryginalna. Nie odmawia też prawdopodobnie pacierza. To by tłumaczyło dlaczego w „Drive Angry” po raz kolejny (po filmie „Ghost Rider”, gdzie ceną za duszę było krótkotrwałe przywrócenie wzroku fryzjerowi gwiazdora, ot na szybkie strzyżenie i farbowanie) trafia do piekła. Czymże jednak jest piekło, jeśli nie więzieniem, do którego post mortem trafiamy za przestępstwa popełnione za życia. A skoro jest więzieniem, to znaczy, że można zeń uciec. Wystarczy mieć powód i dobry plan.

Grany przez Nicholas’a Cage’a Milton (ukłon w stronę autora „Raju utraconego” John’a Milton’a) ma powód. W czasie gdy po śmierci odsiadywał drugą połowę wieczności, zwyrodniały przywódca sekty Jonah King (Billy Burke) zabił jego córkę i ukradł jej dziecko, by złożyć je w ofierze szatanowi, co sprawi że wyznawcy pana ciemności przejmą władzę na ziemi. Niedoczekanie. Milton ma też zabójczo precyzyjny i śmiertelnie prosty plan – rozpętać piekło, zabić King’a, ocalić wnuczkę. Pomóc mu w tym może przypadkowo spotkana kelnerka Piper (Amber Heard) a przeszkodzić jedynie diaboliczny Księgowy (William Fichtner). Czy plan się powiedzie? Czy Milton ocali wnuczkę i ugasi piekielne pragnienie chłodnym piwem pieniącym się w pucharze z czaszki swego wroga nim Księgowy wystawi rachunek? Zainteresowani a odpowiedzi nie pewni rozwiązanie znajdą w kinie. Nie dość, że na wielkim ekranie, to jeszcze w 3D!

„Drive Angry” to film niekonsekwentny i nierówny. Z jednej strony pełnymi garściami czerpie z estetyki infernalnych komiksów i ich ekranizacji w stylu „Constantine” czy „Ghost Rider”, z drugiej zaś, balansując poza granicami groteski nie jest w stanie przekroczyć bariery poczucia humoru. Owszem, jest kilka mniej lub bardziej zamierzonych żartów, ale wszystkie znamy już skądinąd i w lepszym wykonaniu (przykładem scena strzelaniny w trakcie uprawiania seksu żywcem niemal skopiowana z „Shoot’em’up”, tam jednak Clive Owen i Monica Bellucci mieli więcej wdzięku, seksapilu i amunicji). Cóż, stało się tak być może dlatego, że Milton zamiast mrużyć oko do widza, przez część filmu paraduje z okiem odstrzelonym. Do momentu aż sobie zawadiacko oczodołu nie przewiąże bandaną z wzorkiem z trupich czaszek, a jakże. Aż szkoda, że reżyser Patrick Lussier, ekspert od horrorów nie zdecydował się na większy dystans do historii o zemście, ta bowiem jest jak galaretka z (wyrwanych wiadomo skąd wrogom) nóżek – najlepiej smakuje na zimno, ale jeszcze lepiej z odrobiną kwaśnego soku z cytryny.

6 komentarzy:

  1. akurat nóżki mój drogi najlepiej smakują z octem - cytryna owszem wszędzie ale nie w tem zestawie

    OdpowiedzUsuń
  2. a agient Nicholas'u powinien go spróbować wkręcić do Złotopolskich

    OdpowiedzUsuń
  3. podoba mi się takie szokowanie...

    OdpowiedzUsuń
  4. miałam na myśli raczej zdjęcie główne i cage'a:) przepraszam...nie sprecyzowałam

    OdpowiedzUsuń
  5. dziękuję bardzo za polecenia...zaraz się zabieram za czytanie recenzji, a później pewnie za film :)

    OdpowiedzUsuń
  6. to się bardzo cieszę...bo właśnie od jakiegoś czasu szukam czegoś "innego", czegoś "więcej"...a aktualnie ciężko

    OdpowiedzUsuń