wtorek, 1 marca 2011

I can't see dead people



Dobry, Piękna i Brzydki (w kolejności, co inna)




Matt Gamoń na "odczycie"




Matt Gamoń i mały gamoń



Mam nadzieję, że Clint Eastwood nie wybiera się jeszcze na łono X muzy, do Lumiere Paradise czy innej Krainy Wiecznego Happyendu. Gdyby tak jednak się stało, musiałbym jechać do Hollywoodu, złapać Matt’a Damon’a za ręce a potem zgodnie z jego instrukcjami potwierdzać. Tak, jestem fanem Clint’a Eastwood’a. Tak, Eastwood jak dobre wino dojrzewa kręcąc coraz lepsze filmy. Tak, żałuję że odgraża się, że już więcej w nich nie wystąpi. Natomiast na pytanie o jego ostatni film, „Hereafter” musiałbym odpowiedzieć nieco inaczej.

George Lonegan (Matt Damon) ma dar. Dar, który sam nazywa przekleństwem – dotykając czyichś dłoni potrafi nawiązać „połączenie” z bliskimi tych osób. Z bliskimi, którzy odeszli. Z bliskimi, którzy zmarli. George kiedyś świadczył tego rodzaju usługi „telekomunikacyjne” dla ludności łącząc rozmowy dalsze niż międzymiastowe. Dalsze nawet niż międzyludzkie – rozmowy „międzyduchowe”. Dziś jednak świadom tego, jak bardzo praca mistycznej telefonistki rujnuje jego własne doczesne życie woli pracować fizycznie stanowczo odmawiając jakichkolwiek „połączeń”. Jednak jako, że w swej stanowczości jest równie konsekwentny jak Nicholas Cage w postanowieniu występowania w dobrych filmach, co i rusz daje się namówić na kolejny „odczyt”, wyraźnie zaznaczając, że to już na pewno ostatni raz. Cóż, nawet gosposia Sherlock’a Holmes’a bez trudu „wydedukałaby”, że znów przyjdzie mu stawić czoła i ucha głosom zza grobu nadstawić.

Tymczasem bawiącą gdzieś nad Oceanem Indyjskim francuską Anitę Werner (Cecile De France w roli dziennikarki Marie Lelay) fala tsunami przyprawia o bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze światem z zaświatów, co burzy jej racjonalne poglądy i motywuje do poszukiwania odpowiedzi na pytanie co czeka nas po drugiej stronie życia. Po drugiej stronie świata, w Londynie z podobnym problemem zmaga się mały chłopiec Marcus (Frankie oraz (sic!) George McLaren), który wciąż natyka się na nic nie wartych szarlatanów. Czy coś nas czeka po śmierci? Czy widmowe projekcje pośmiertnych doświadczeń są tylko efektem bezobjawowej schizofrenii, sztuczkami płatanymi przez mózg? Prędzej czy później każdy z nas sprawdzi to sam.

Mam nadzieję, że Clint Eastwood nie zdziadział jeszcze ze szczętem, choć w „Hereafter” włożył ciepłe kapcie i nakryty kocem snuje z bujanego fotela familijną niemal „wigilijną opowieść”. W przeciwieństwie jednak do Dickens’a, którego duch unosi się nad wodą laną w tym filmie, reżyser nie uderza w moralizatorski ton. Siłą filmów Eastwood’a był zawsze wyrazisty, skonfliktowany wewnętrznie, zewnętrznie oraz jedno i drugie bohater. W scenariuszu Peter’a Morgan’a („The Queen”, „Frost/Nixon”) tej klarowności zabrakło a rozmyty niczym widma umarłych główny bohater wiarygodnej konsystencji emocjonalnej nabiera dopiero pod koniec filmu.

Cóż, czasem nawet najlepszy rewolwer potrafi się zaciąć (na podobnym w tematyce „The Lovely Bones” potknął się niedawno sam Peter Jackson), poczekam więc na kolejny film Eastwood’a, by sprawdzić czy Niemyty Harry ma jeszcze w magazynku ostrą amunicję.


[od piątku 4. marca na ekranach]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz