sobota, 31 lipca 2010
Inception
Incepcja to koncepcja „antykoncepcji”, która kiełkując w umyśle Christopher’a Nolan’a od ponad dziesięciu lat okazała się nadzwyczaj płodna. Dobrze, że nikt mu jej nie skradł we śnie. Ale Nolan nie zasypia gruszek w popiele od dekady regularnie kręcąc znakomite i oryginalne filmy. Podobnie jest i tym razem.
Cobb (Leonardo DiCaprio) jest złodziejem. Pospołu z Arthur’em (Joseph Gordon-Levitt znany u nas z „G.I. Joe”, bądź lepiej z „500 dni miłości”) kradnie ludziom pomysły. Nie są oni jednak plagiatorami, są włamywaczami. Włamują się do ludzkich umysłów, by skraść stamtąd idee. A że najkrótszą drogą do jaźni jest sen – zamiast przez komin wkradają się tamtędy. Kiedy jednak operacja wydarcia tajemnic tajemniczemu japońskiemu biznesmenowi, panu Saito (Ken Watanabe znany u nas chociażby z „Listów z Iwo Jimy”) kończy się fiaskiem, a na Arthur’a i Cobb’a zaczynają polować zawiedzeni mocodawcy z korporacji Cobol, pan Saito postanawia zlecić własne zadanie „szpiegującym w śnie”. Ostatnie zadanie, a ja wiadomo do takiego zadania zawsze potrzebna jest drużyna. Dość tylko powiedzieć, że zadanie będzie trudne, by nie powiedzieć niewykonalne, a na ekranie prócz wymienionej trójki pojawią się jeszcze Ellen Page („Juno”), Tom Hardy („Bronson” kto nie widział – marsz nadrobić poważną zaległość!) i Cillian Murphy („Wiatr buszujący w jęczmieniu”), że o Michael’u Caine nie wspomnę. Zobaczymy także Marion Cotillard, laureatkę Oskara za rolę Edith Piaf.
„Niczego nie żałuję”, śpiewała Piaf w piosence „Non je ne regrette rien”. Wyrzuty sumienia i poczucie winy to najcięższy bagaż, jaki musimy ze sobą nosić. Czasem zabieramy go także ze sobą na jedyne wakacje, na które każdy może sobie pozwolić – w sny. Sny stanowiące bramę do naszej podświadomości – świata pełnego niebezpieczeństw i pułapek, tym groźniejszych, że zastawianych przez nas sobie samym.
Christopher Nolan stworzył poważny film rozrywkowy. Choć brzmi to jak oksymoron, jest to dzieło, w którym zapierające dech w piersi sceny i oryginalne efekty specjalne są na usługach wielopiętrowych fantazji rodem z podejrzliwych wobec rzeczywistości książek Philip’a K. Dick’a. Reżyserowi i scenarzyście w jednej osobie udało się jednak przekuć te komponenty w integralną, świeżą i efektowną całość.
Nie wiem kto „zasiał” w umyśle Nolan’a koncepcję incepcji, ale Nietzsche powiadał, że „śnić należy tak, jak żyć – albo interesująco, albo wcale”. Christopher Nolan swoją „Incepcją” porywa widza na wyprawę w sen, w trakcie której raczej na pewno nikomu nie przyjdzie do głowy zasnąć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widziałam wczoraj. Spodziewałam się strasznie przeintelektualizowanego i pretensjonalnego filmu, ale na szczęście tak nie było. Może trochę się sprawdziło, ale i tak bawiłam się bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńTylko normalnie mnie coś ściska w żołądku jak widzę Leo na ekranie. Nie mogę go znieść, tej jego maniery, tych przesadzonych reakcji. fuj fuj. wolę styl Marlona Brando.
Szkoda, że Borges nie dożył premiery. Na pewno by mu się spodobało :)
na razie widziałam Hardy'ego tylko w telewizyjnej wersji Wuthering Heights, ale jest w nim rzeczywiście coś co przykuwa uwagę.fajny ten Bronson? trailery zostawiły we mnie mieszane uczucia.
OdpowiedzUsuńco do Leosia, ja właśnie go najbardziej lubię w
Gilbercie. jak mu się utyło, stracił ekranową wiarygodność :P
a z wszystkich, którzy zagrali w Incepcji najb. podobał mi się M. Caine, chociaż w sumie miał tylko dwie sceny. Ja mam do niego po prostu słabość
mnie się skojarzył z Jelcynem buahaha
OdpowiedzUsuńno, muszę iść obaczyć, Leonardo na ścianie...czad!
OdpowiedzUsuń