wtorek, 15 lutego 2011

P - rofesjonalizm K - ultura P - unktualność




Jako że usługi teleportacyjne nie są jeszcze dobrze w naszym kraju rozwinięte postanowiłem jakiś czas temu skorzystać z usług kolei by dostać się z Punktu A do Krako-wA. Nabyłem bilet, odczekałem do czasu przyjazdu, odczekałem opóźnienie ledwo niemal godzinne i wsiadłem na pokład. Całe szczęście miałem znikomy bagaż, więc udało mi się przebrnąć około trzech metrów, po czym utknąłem na korytarzu. Pociąg odczekał kolejne minut czterdzieści i wreszcie ruszył gwałtownie. Maszynista wiedział co robi - nikomu z pasażerów nie groziło przewrócenie - bliźni szczelnie wypełniający wolne wagonowe przestrzenie nie dopuściliby do takiego nieszczęścia. Przede mną była perspektywa niemal czterech godzin wojażu, więc postanowiłem go sobie jakoś umilić - jak się okazało lektura nie wchodziła w grę. Pomijając fakt, że nawet jeśli udało by mi się wydobyć książkę, to z uwagi na niewielką nadwzroczność nie byłbym w stanie dużo przeczytać z odległości trzech centymetrów. Zresztą jaka to frajda przez niemal cztery godziny czytać te same kilka linijek, bo o przewróceniu strony nie mogło być mowy. Zamiast audycji radiowej (musiałbym wyekstrahować z kieszenie odbiornik, co zakrawało na trzynastą Heraklesa robotę) posłuchałem więc peanów współpasażerów na cześć, chwałę i chałwę bogów pekapu.

Po dwóch i pół godziny podróży, całe szczęście część pasażerów nie wytrzymała trudów ekspedycji i zmarła zgnieciona, z nudów, tudzież nadmiaru brudu i niedoboru powietrza. Kiedy wspólnym trudem udało nam się (kto by przypuszczał, że pozbywanie się ciał tak zbliżać ludzi potrafi) pozbyć trucheł i bagaży nieszczęśników okazało się, że jestem w stanie usiąść w przedziale! Reszta mięsnej masy wypełniającej kiszkę pociągu także zaczęła się przemieszczać zgodnie z dynamiką cieczy wypełniając wolne przestrzenie. Spocząłem przy korytarzu i przez kolejne pół godziny między moimi nogami ślinił się lekko upośledzony z pyska golden retriver, którego przewodnikiem był nader inteligentnie wyglądający punk pod czterdziestkę. Mimo popularnego sloganu wiedziałem, że ta para ma przyszłość przed sobą. Kiedy wreszcie za pomocą szklanych drzwi udało się odizolować najlepszego przyjaciela człowieka wraz z wszelkimi cieczami i zapachami jakie emitował, funkcje aromatyczne przejął siedzący przede mną duży budda w sweterku typu "boys" w daleką drogę zaopatrzony w reklamówkę, z której co i rusz wyciągał króliki kanapek. Co i rusz ktoś z ludzkiej stonogi pulsującej na korytarzu wsadzał głowę do przedziału w płonnej nadziej znalezienia wolnego miejsca (hm, przez drzwi przeźroczyste łatwo było porachować dusze przedziałem duszone, ale nie ma to, jak się dopytać), lecz podejrzewam, że gdyby nawet zjawiła się tam Matka Teresa w zaawansowanej mnogiej ciąży, to kazalibyśmy jej iść do diabła. Pomijam już fakt, że duży b. z naprzeciwka w pewnym momencie postanowił otworzyć okno i zapalić w przedziale, co spotkało się z moją stanowczą reakcją - aż dziw bierze, że nikt z współnieszczęśników nie zareagował - dojechaliśmy na miejsce nie niepokojeni przez konduktorów.

Miałem w ręce nieskasowany (ergo: niewykorzystany) bilet. Owszem, odbyłem podróż, za którą zapłaciłem ale do cholery - jechałem z własnej woli do byłej stolicy, nie zaś wyrokiem sądu bydlęcym wagonem na dożywotnią krioterapię w kołymskich kurortach. Postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia zwrotu funduszy za niepobrudzony przez konduktora bilet. Pani w kasie powiedziała, że muszę napisać reklamację i dała mi druczek. Machnąłem górną kończyną i udałem się na spoczynek. Następnego dnia starannie wypełniłem druczek w zabawny raczej sposób opisując kolejową odyseję (teraz żałuję, że nie zrobiłem kopii) i ostawiłem innej miłej pani w okienku. Ta przeczytała, zaśmiała się i powiedziała, żebym napisał to jeszcze raz (mam na to caały polski rok), bo mi nie reklamacji nie uwzględnią. Odrzekłem jej, że w zasadzie to to czniam i bardziej niż refundacja interesuje mnie pismo, jakie z pekapu otrzymam. No i otrzymałem kilka dni temu, ku zdumieniu mojemu "w drodze wyjątku" uwzględniający moje roszczenia.

Jak będę duży, usiądę w bujanym fotelu z mufką z łysego kota i islandzkim cygarem (efekt cieplarniany, efekt cieplarniany!) i opiszę wszystkie swoje kolejowe przypadki po kolei bądź w kolejności dowolnej. I renty od firmy zażądam. Za straty na ciele, duchu i czasie.

Tak zrobię.

6 komentarzy:

  1. hehe dzien jak co dzien w pkp, ale pismo piekne;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh. Jakże to możliwe, iż niezorientowali się czytający to pismo. Przecież 16/2 (przy Kwadratowej) to 8, co w połączeniu z nazwiskiem powinno wzbudzić podejrzenie u najoporniejszych.

    OdpowiedzUsuń
  3. a uważasz drogi Anonimowy, że powinienem w sieci zamieszczać swój dokładny adres domowy?
    Oprócz adresu wszystko się zgadza - chociaż ten też est w pewien sposób rebusem i zakamuflowanym prawdziwnym..

    OdpowiedzUsuń
  4. mogłem po prostu wymazać te dane, ale stwierdziłem, że tak est bardziej zabawne..
    tekst pisma est niezmieniony

    OdpowiedzUsuń
  5. no cy Ty ? nie umiesz czytać z odległości trzech centymetrów ? no to musisz iśc do lekarza od oczu :)

    pozdrawiam. wienczyslaw :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ha, wczoraj pekap przysłał czek..

    OdpowiedzUsuń