niedziela, 19 lipca 2009

Baczenie dawaj, bo kto gupi, sam sowie winien..


raczkowski się ma rozumieć..



„Świat istnieje, a to rozprasza”, jak mawiał, czy tam (ale już nie czytam) pisał wieszcz. Wieszcz, którego spotkanie według nowych miejskich guseł i zabobonów opracowanych przez moją koleżałkę niweluje nieszczęsność kontaktu z zakonnicą (która napotknięta, jak wiadomo pecha przynosi, jak listonosz renetę, przepraszam- renklodę, przepraszam raz jeszcze pokornie - rentę), a nawet dwiema. Rzeczona poeta napotkana zaś w stanie upojenia alkoholowego redukuje peHa skwaszonego tripletem służebnic pańskich w zestawie napotkniętych, tudzież osobno.

No właśnie, na tyle istnieje, że rozprasza nawet w „jak po sznurku” wiedzionym ciągu wyrazów, uwagę odwracając od sedna, a co dopiero w bulgoczącym gulaszu wydarzeń i szklanej wacie cukrowej białego szumu oblepiającego oczy, uszy i inne narząda percepcji podczas spacerów po wesołym miasteczku wokoło. Wystarczy na chwilę przeca zagapić się na uwodzicielsko połyskujący różaniec wokół nadgarstka wizytki jakiejś, magdalenki czy pachomianki, (że o lolitankach nie wspomnę) i w zasięgu wzroku nie widząc świetlistej tonsury Świetlickiego pogrążyć się w rozważaniach nad nieszczęściami, które nas napotkają, by doprowadzić nas do wydzierania okruszków gołębiom na włoszczowskim dworcu kolejowym, by nie zauważyć, jak Gucwińscy lokalni prowadzą wielbłąda przez igielne ucho wprost do Raj, podkieleckiej jaskini. Wystarczy w czarną godzinę na zegarek na przejściu dla pieszych zerknąć, by pod kołami turystów z dalekiej Bydgoszczy żywot swój postradać, ale i to nawet nie est jeszcze najgorsze. Są losy gorsze od śmierci, która wprawdzie eliminuje szereg opcji z puli kolejnych losowań, ale w zamian pozostawia sycącą pusztę pustki nie pustoszoną tabunami oczekiwań i pragnień. Można rozglądać się po własnej, znanej jak własna kieszeń kieszeni w poszukiwaniu drobnych do automatu sprzedającego jednorazowe przekąski na rogu i nie zauważyć, jaką frajdą est ugotować coś dla, spożyć gotowe, ugotowane, obfite, na każdy za dnia czy nocy posiłek w sukurs z posiłkami przybyć gotowy i być gotowy łaknąc i karmiąc. Dzieląc i rządząc, żądząc i onieśmiellając. Żywiąc y broniąc.

Podobno nie można żyć bez pewnej ingrediencji smaku nadającej wszystkim smakom innym. Prawdopodobnie trudno, z pewnością zaś krótko est żyć bez mieszaniny gazów z azotem i tlenem na czele. Na pewno niełatwo est dawać baczenie i w skupieniu skupiać, by rozproszenie nie skrupiało się na.

1 komentarz:

  1. tego (o)świetlonego poety lubię jedynie "szmer komara otworzył jej oczy. zobaczyła, że krąży nad nią, nie nade mną. uspokojona zasnęła."
    masz rację, jednorazowe gotowce są be... zauważyłeś, że teraz prawie wszystko jest jednorazowe? masz takie odczucie, że tutaj nie pasujesz, nie pasujesz do teraźniejszości?
    ech, czuje się czasem jak Adaś Miauczyński...

    OdpowiedzUsuń