wtorek, 1 grudnia 2009
Dom zły
„Nie zaczynaj tego czytać jeśli musisz wstać rano!” piszą wydawcy na tylnych okładkach książek. „To polski Stephen King!” piszą, „polski Proust!”, „polska Konopnicka!”.
„Tynieckie „Imię róży”, „nadwiślański „Cichy Don”. O „Domu złym”, najnowszym filmie Wojciecha Smarzowskiego dystrybutor rozpowiada, że to „polski Tarantino” i „bieszczadzkie „Fargo”. Tropów autora „Pulp fiction” doszukać się można jedynie w trupach i nielinearnej narracji a „Fargo” reprezentuje śnieg, zbrodnia i milicjantka spodziewająca się dziecka w tle.
Bracia Coen i Tarantino w swoich filmach pastiszują konwencję przekraczając ramy gatunku, w przypadku zaś filmu Smarzowskiego mamy do czynienia z czystym brudnym i mrocznym thrillerem opowiedzianym najzupełniej serio.
Jesienią 1978 roku do bieszczadzkiej wsi przyjeżdża, by objąć posadę w miejscowym pegeerze zootechnik Edward Środoń (Arkadiusz Jakubik). Zabłąkany pośród deszczu trafia do chałupy miejscowego bimbrownika Dziabasa (Marian Dziędziel). Ten wraz z żoną (Kinga Preis) podejmuje go „czym bimbrownia bogata” i razem w pijanym widzie snują wizje wspólnych interesów, które w lokalnym bagienku łatwo się mogą skończyć tragicznie. Wizyta Środonia u Dziabasów przeplata się z wizją lokalną prowadzoną przez milicjantów pod komendą porucznika Mroza (Bartłomiej Topa) zimą 1982 roku. Coraz bardziej pijani milicjanci w asyście nieprzytomnego prokuratora Tomali (Robert Więckiewicz) próbują zrekonstruować wydarzenia sprzed kilku lat. Jednak nikomu z ekipy śledczej nie zależy na dotarciu do prawdy, gdyż wszyscy uwikłani są w cuchnącą pajęczynę wzajemnych interesów, zatargów i brudnych tajemnic. „Prawda? Nie ma takiej!” – stwierdza porucznik Mróz. To prawda, w dodatku tragiczna w skutkach.
Jeśli ktoś się bawił dobrze na „Weselu” (2004), to w „Domu złym” sobie nie pobryka. Smarzowski przy znaczącym i udanym udziale autora neurotycznych zdjęć Krzysztofa Ptaka i trzasków niepokojącej muzyki Mikołaja Trzaski kreuje mroczną, ciężką psychodramę napędzaną nędznymi pegeerowskimi machlojkami wobec których odrażająca zbrodnia schodzi na dalszy plan. „Dom zły” jest niezły, a nawet bardzo dobry, jednak nie jest to film przyjemny w odbiorze, wciąga bowiem widza w matnię. Wywołuje emocje, które sprawiają, że nie czujemy się komfortowo. Złe emocje. I bardzo dobrze!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O! Ja też chcę się wybrać! Dokładnie tak! I swiadomam, iż Wesele insze było..a tak uwielbiowuję Wesele...chociaz obawiam się litrów krwi, bo na takie rzeczy reaguję jednako- chowaniem sie pod kinowe krzesełko, nie inaczej! Przed wojennymi bękartami sie broniłam a na koniec zadowolona bylam, więc może i teraz tak będzie. Obaczym.
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie wiem. Znajoma mówiła, że już zamknięte i nie ma i pustka, panie!
OdpowiedzUsuńCo do notki - jeżeli złe emocje, to ja muszę obejrzeć koniecznie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńtak wiem, ale ten teledysk myslovitz jest straszliwie stary.czyzby juz wtedy byl powstal scenariusz domu zlego? jesli nie, to juz byl w glowie smarzowskiego.
OdpowiedzUsuńnie dziwie sie, ze s. sie oburza na porownania z tarantino i cohenami.
brudne, cuchnące, ciężkie, gorzkie kino.
OdpowiedzUsuńprzejmujące i mroczne lata osiemdziesiąte, polska skundlona mentalność.
co najsmutniejsze - niewiele się zmieniło.
Dom zły mnie prawie udusił. na pewno przygniótł.. napawa mnie wręcz obrzydzeniem. miałam ochotę rzygać, a po powrocie do domu jak najszybciej się umyć. dawno nie czułam w kinie tylu emocji, co wtedy : )
i ten niewinnie czysty śnieg jako tło..