piątek, 11 września 2009
Inglorious Bestards
„Bękarty wojny” (choć tytuł zachowując „bład” oryginału winien brzmieć „Benkarty wojny”) to najbardziej parszywa ósemka od czasów „Parszywej dwunastki”. Jednak wbrew stanowczej opinii wypowiedzianej przez porucznika Aldo Raine (Brad Pitt ze swoim najgorszym akcentem od czasów „Kalifornii” i najbardziej kwadratową szczęką od gangsterów z „Dick’a Tracey”), nie jest to największe arcydzieło Quentina Tarantino. Wbrew zapowiedziom reżysera, „Bękarty wojny” nie są remake’m włoskiego filmu „Quel maledetto treno blindato” z 1978 r. noszącego dumnie angielski tytuł „Inglorious Bastards”. Z obrazu Enzo G. Castelliari Tarantino dzięki bogu (a niech to będzie Ares trzymający rękę pod spódniczką X muzy) zaczerpnął jedynie trzy elementy: tło II Wojny Światowej, oddział desperackich straceńców i „przekręcony” tytuł. Reszta to filmowe klisze podwędzone na wyprzedaży łotrzykowskiego kina wojennego od „Parszywej dwunastki”, czy „Złota dla zuchwałych” poprzez „Tylko dla orłów” aż po (zamierzoną) parodię „Wroga u bram”, jako filmu w filmie wyprodukowanego przez Goebbels’a ku chwale Tysiącletniej Rzeszy. Wszystko to umajone nie do końca czytelnymi dla przeciętnego przeżuwacza taśmy filmowej dywagacjami na temat wojennych „dokonań” wytwórni UFA (Fassbender w roli brytyjskiego krytyka filmowego posłanego na dywersyjną akcję w okupowanej Francji – David Niven kłania się w grobie), autocytatami (tym razem ukłony od Umy Thurman z „Kill Bill’a”, ze sceny negocjacji z zabójczynią, w momencie gdy dowiaduje się, że jest w ciąży) i nieodłącznymi nawiązaniami Tarantino do klasyki spaghetti westernu, cała opowieść wszak dzieje się...
...Dawno temu w okupowanej Francji, dokąd wysłany zostaje oddział amerykańskich żołnierzy(Eli Roth, Til Schweiger, Gedeon Burkhard, B. J. Novak, Omar Doom i pozostali) pod wodzą porucznika Raine (wzmiankowany kubistyczny Brad Pitt - jako że na ekrany trafiła wykastrowana o czterdzieści minut wersja, nie dowiemy się do rozszerzonej edycji na dvd skąd wzięła się jego blizna na szyi) z jednym zadaniem – zabijać okrutnie nazistów. Siać terror i śmierć. Budzić trwogę. Drugi wątek to historia cudem ocalonej przed złotoustym, teatralnie diabolicznym oficerem SS Hans’em „Łowcą Żydów” Land’em (oj, posypią się kontrakty dla słabo dotąd znanego austriackiego aktora Christoph’a Waltz’a) Shosanny Dreyfus (ktoś pomiędzy Sandrą Locke a Rosanną Arquette – Melanie Laurent), która korzystając z możliwości, jaką otwiera przed nią premiera nazistowskiego arcydzieła propagandy w posiadanym przez nią kinie, zamierza wywrzeć celuloidową zemstę na szaleńcach, którzy podpalili Europę.
Czy można spieprzyć film, w którym oddział starozakonnego pochodzenia bękartów morduje nazistów zdejmując im przy tym skalpy (no, kto pierwszy oddaje w filmie czuprynkę? – smaczek dla uważnych a dociekliwych), a Żydówka – kinomaniaczka pospołu z Murzynem planuje zamach na wierchuszkę NSDAP z wisienką Hitlera na torcie? Można. Ale Quentin’owi Tarantino się to nie udało. Udało mu się natomiast pchnąć Styks historii w nowe koryto i osobiście (z niewielką pomocą przyjaciół) wygrać przez nokaut i przed czasem II Wojnę Światową. Tuzin parszywych łajdaków z „Parszywej dwunastki” to w porównaniu z ósemką tarantinowskich „parchów” (czyż nie jest to kolejny klasyczny i łaskawy przymiotnik używany wobec naszych starszych w wierze braci?) zastęp dobrze wychowanych harcerzyków. Czuj duch! Bagnet na broń!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
haha, chyba bylismy na tym samym seansie.
OdpowiedzUsuńpierwszy oddaje czuprynkę sam Tarantino. Teraz żem mądra, bo dzisiaj widziałam. Tila Schweigera mi uśmiercił durak tarantino, z wściekłości i żalu nie zamierzam jego nazwiska pisać z litery dużej, o!
OdpowiedzUsuń