Pan Człowiek był chory i leżał w łóżeczku. I przyszedł Pan Doktor, rzekł – umrzesz człowieczku. – Wszyscy umrzemy – odparł Pan Człowiek i zapalił papierosa przytykając go do rozpalonej gorączką głowy. – Gdy zapalasz papierosa, to się śmierci ostrzy kosa – słowa lekarza utkwiły w komiksowym kłębie dymu i brzękiem opadły na podłogę układając się w napis „minister zdrowia ostżega”. Pan Doktor poprawił czubkiem buta błąd ortograficzny w słowie „ostrzega”, podłączył stetoskop do ipoda, zagwizdał kilka taktów „Symfonii katatonicznej” i przesłuchał stado świstaków, które uwiło sobie gniazdo w panczłowieczych oskrzelach. Świstaki rozpierzchły się ze świstem a Pan Doktor poślinił palec, uniósł go ku górze i z miną węgierskiego wilka morskiego oświadczył – Cierpi pan.. – Pan Człowiek mu przerwał – Nie cierpię. – Krupniku? – zapytał zaintrygowany Pan Doktor. – Nienawidzę – odparł Pan Człowiek. Pan Doktor diabolicznie przewrócił oczami stojącą na parapecie doniczkę z chylącym się ku upadkowi fikusem i zawyrokował – Nienawidzę chorych ludzi, zawsze na coś narzekają. Nic panu nie jest, est pan zdrów, jak delfin. – Delfin to ssak – przytomnie zauważył Pan Człowiek – Nie ufam panu. – Zasada ograniczonego zaufania to kwas zżerający karoserie samochodów pędzących po autostradzie międzyludzkich stosunków. Ma pan rację, przezorny zawsze ubezwłasnowolniony, – po czym Pan Doktor wyciągnął wietrzne pióro i zamaszystym gestem zostawił swój autograf na blankiecie recepty. Pan Człowiek wstał z łóżka, włożył receptę w ramki i powiesił na ścianie obok rozłożystego poroża, pamiątki z czasów, gdy Pani Kobieta zdradzała go z Panem Myśliwym.
- Trafna diagnoza – stwierdził Pan Człowiek i wręczył medykowi naręcze perkalu. Paciorków odmówił. Być może ze trzy. Po namyśle dorzucił lusterko. Uścisnął dłoń Pana Doktora i krygując się w pierwszeństwie przejścia przez drzwi odprowadził go do przedpokoju. Wkładając płaszcz w ciasnym korytarzu, Pan Doktor zrzucił wiszący na ścianie kalendarz oponiarskiej firmy z niewiadomych przyczyn reklamującej niedostatki wdzianek na niedożywionych modelkach. Pan Człowiek niezdarnie próbując złapać spadający przedmiot zafasował lekarzowi sójkę w grdykę. Sójka bez namysłu wybrała się nad morze, Pan Doktor kopnął w leżący na podłodze kalendarz, a Pan Człowiek zafrasował się nad kruchością człowieczego żywota i pospiesznie a platonicznie pokochał Pana Doktora. – Tak szybko odchodził – pomyślał i zawinął doczesną powłokę wątpliwego autorytetu medycznego w dywan, zabrał rakietę tenisową i tak objuczony, podśpiewując przeboje Elvisa opuścił budynek.
Po pół godzinie poszukiwań odnalazł wreszcie niekwitnący jeszcze o tej porze roku trzepak i serią sprawnych bekhendów eksmitował z dywanu średniozaawansowaną cywilizację roztoczy, Pana Doktora i jakąś bandę tumanów. Po czterech setach i wygranej w taj breku dywan rzucił ręcznik na ring i zniknął wśród nielicznie zgromadzonej widowni. Pomimo laurów zwycięzcy, nimbu bohatera i kilku propozycji zagranicznych kontraktów Pan Człowiek jeszcze długo wracał do siebie.
pięknie piszesz pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńwidzę przed oczami różne sceny czytając Ciebie
...właśnie się pozbierałam z podłogi....spadłam powalona Twoimi skojarzeniami......cudnie piszesz!!!!!.......bardzo bliskie mi są takie surrealne skojarzenia...uwielbiam je....jeśli pozwolisz...poprzyglądam Ci się ....:)...pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńczytałam na DA, zrobiłam to teraz ponownie.. i wiesz, że lubię Twoje popieprzone literki..
OdpowiedzUsuńale łobrazka nie miałam okazji skomęcić - powroty są trudne z definicji : ) czy coś/ktoś tam jeszcze czeka na pana człowieka? czy kluczyk z łatwością wślizgnie się w czarną otchłań?