niedziela, 18 września 2011

Nie po kolei





- Nie bujaj - powiedział po kolejnej porcji bujd, jakie go spotkały. Bujdy wprawdzie były na resorach, co powodowało usypiające kołysanie ale z drugiej strony czekała szyba, w którą walił głową gdy tylko zaczynał ją w senności zwieszać. W tej samej szybie widział odbitki współwięźniów. To znaczy współpasażerów w tej poziomo sunącej jak kraj długi i szeroki windzie.

Jeden spał z ustami niczym ze zdziwienia lub zachwytu otwartymi na oścież a wybroczyna śliny spływająca po brodzie odrabiała za niego ćwiczenie domowe z lewobrzeżnych dopływów Wieprza. A może to była Świnica? Drugi przeglądał Codziennik Trybunalski, który prężąc tłuste majuskuły nagłówka oznajmiał, że
"Wanda Rutkiewicz żyje i wierzga!". Znał tę historię, słyszał ją rano w radio parząc usta kawą, którą wypełnił kubek po brzegi nie zostawiając miejsca na trochę zimnej wody uzdatniając ją do picia natychmiast. - Ogolę się, a kawa wystygnie - pomyślał i jak postanowił, tak zrobił a pan w radio opowiedział mu przy tym o tym i o tamtym. A także o
uznanej za zmarłą polskiej himalaistce, którą Chińczyki mocno trzymali w areszcie po tym, jak została zatrzymana na granicy z Tybetem, gdzie bez stosownego ubioru, wyglądu i dokumentów próbowała kupić zapałki.
- He, he a jak pan myślisz po co ona w te góry łaziła? - wtrącił się nagle z naprzeciwka pasażer, którego odbicia nie było widać w szybie, więc był a jakoby nie było go wcale.
- Gzić się chcą. Każda jedna. A co jedna to druga od kolejnej jeszcze bardziej zboczona. -
- Co pan tak patrzysz? A co pan myślisz? Toż ten yeti, człowiek śniegu jak mówią, w zamrażarkę jego kopana mać, od maleńkości na zimnie chowany to musi mieć panie sopla po kolana jak w łokciu grubego. Może trochę chłodny w obejściu, ale baby lecą na takich włochatych nieokrzesańców. A w barłogu taki? Zwierz panie, nie człowiek, mówię panu. No to weźmy taki Messner czy ten drugi Kukuczok. Niby górołaz ale sam pan wiesz, jak na przymrozku albo we w zimnej wodzie parcieje. Mówię panu: spotka baba yeti, sam se ceruj skarpeti. -
- Nie bujaj - powiedział podnosząc głowę. W przedziale nie było nikogo. Najwyraźniej poprzedni przedział, tym razem czasowy wypełnił snem przerwanym gwałtownym hamowaniem. Albo znów okoliczna ludność złożyła ofiarę z rowerzysty bogom pekapu albo skacowany maszynista nie wycelował w peron i objuczeni podróżni będą musieli z nasypu wdrapywać się do pociągu niezmiennie bylejakiego.

Spojrzał na zegarek w telefonie. Miał zegarek naręczny, który by nie narazić się na śmieszność naszał na nadgarstku, ale odruchowo sięgnął do kieszeni. Cyferki minut były już prawie takie same jak cyferki godzin. Schował telefon ale wiedział, że za chwilę spojrzy ponownie. Nie nawet dlatego, że zapomni która była godzina, ale po to, by trafić na zdublowane liczby. Na imieniny godziny, małą uroczystość, którą mógł obchodzić dwadzieścia cztery razy na dobę, gdyby go to tylko cokolwiek obchodziło, bo nigdy nie był skłonny do celebracji. Zostawiał to sobie na czarną godzinę, którą jednak za każdym z razów, również tych od losu przekładał na później. Później zaś, kiedy przypomniało mu się, że w odpowiednim momencie miał spojrzeć na zegarek przyszło konduktorstwo i zamiast telefonu musiał wyciągnąć bilet.

Para konduktorska obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem. Oboje mieli na sobie idealnie odprasowane czarne mundury, lśniące sztyblety i rogatywki z połyskującym srebrzyście emblematem - kołem rowerowym przebitym parowozem. Jej wąsy potulnie spływały po górnej wardze, jego zaś niczym na cześć godziny "W" zawadiacko strzelały ku górze. Konduktor miął w dłoniach skórę biletu, po czym odgryzł jej narożnik a powstałą krwawiącą ranę skauteryzował przypiętym do paska bunsenowskim palnikiem. Opatrzony bilet lotem klonowego liścia opadł łagodnie na podłogę wagonu. Konduktoressa spojrzała w kajet i służbowym tonem No 5 oznajmiła - Według rozkładu o tej porze powinien pan już być w domu! Co pan tu jeszcze robi? - nie zostawiając miejsca na jakiekolwiek tłumaczenia
rzuciła w przestrzeń przedziału. - Te cholerne pasażery zrobią wszystko, by bez opamiętania napawać się pociągami. -
- Co takiego tu w tym pociąga? - tu już zwróciła się bezpośrednio do konduktora, którego wąsy zadrżały na znak, że odebrał transmisję. - Mógłby siedzieć w domu, w przerwie na reklamę paszportem polsatu swoją paszteciarską żonę zachęcać do przekraczania granic, to nie! Woli się rozsiąść jak cham na izbie gminu i tak to to, tak to to, tak to to... - A zwłaszcza - tu wtrącił się konduktor w obawie, że odbierana przez jego wąsy audycja może przekroczyć dopuszczalny czas antenowy - że tak to to, tak oto nie ma już wca le, po to wszak szyny spa
wa my wam takie to syny pod syp sypując pod kłady żwirem by pod róż trwa ła nie wię cej niż chwi lę - tak zgrabnie zakończył czynności służbowe.

- Życzymy światełka w tunelu i dotarcia do celu! - chórem powiedziało konduktorstwo, strzeliło obcasami i trzaskając drzwiami od przedziału tak mocno, że odpadła od nich tabliczka z ideogramem w dowolnie wybranym esperancie prosząca o powstrzymanie się od palenia. - Przecież i tak nigdy nie paliłem się do palenia - pomyślał i podniósł z lepkiej podłogi więdnącą skórkę biletu oraz proszącą się o to a także o wzmiankowane wcześniej zaniechanie tabliczkę. Patrzył jeszcze przez chwilę na krajobraz wyświetlany za oknem, ale zapadający zmierzch redukował mu widoki do własnego odbicia, które już przecież rano podczas golenia oglądał. Na powtórkach zapadał w sen. I tak zdarzyło tym razem. Zaspał. Przegapił stację. Za to jego serce zatrzymało się i wysiadło.

(B. 17 września)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz