sobota, 26 marca 2011

Antychryst, dla znajomych - Ancyś



Cóż, może nie o Antychryście będzie, ale o Antypapieżu. Ludność się dziwuje dlaczemu obecny papież ma nienajlepszą prasę - cóż, poprzedni papież był Mistrzem Yodą z łagodnym uśmiechem, a obecny est raczej Lordem Vader'em próbującym tak obnażyć zęby, by chociaż odsetek niedowidzących potraktowało to jako uśmiech..
Przed Państwem Zlad w utworze "I'am Antiopope"!
("Like a lion kills an antylope")

czwartek, 24 marca 2011

Camera buff



8smy z ósemką


Hm, nie wiedziałem że "Camera buff" to angielski tytuł filmu Kieślowskiego "Amator". Cóż, niedawno odbył się casting do amatorskiego filmu o filmie "Amator" do roli młodego Jerzego Stuhra, który grał Filipa Mosza. Zgłosiły się nieprzebrane rzesze ludności płci obojga a wieku różnego. Przesłuchania trwały dniami i nocami aż wreszcie autorzy zdecydowali, że młodego Filipa Mosza granego przez Jerzego Stuhra w filmie "Amator" zagra młody Maciej Stuhr aktor, syn starego Stuhra Jerzego również aktora. Hm, można się było tego spodziewać.
Przypadkiem trafiła mi się jednak świeża fotka z kamerą (8semką, a jakże!) wpisująca się w rzeczoną historię (aż szkoda, że nie włożyłem wąsów).
fot. - 8smy

czwartek, 17 marca 2011

Cola z ziemniaków?



Od dawna zapominałem zamieścić. Niestety nie miałem czasu, nie byłem, nie dowiedziałem się jaka est cała prawda o coca coli i ziemniakach. Macie może jakieś pomysły jak ta prawda wygląda?

wtorek, 8 marca 2011

Jedź ostro (żnie nie popędzaj kół)



Nicholas Cage "puszcza oko" do kelnerki




Nicholas w kelnerce




piekielnie fajna maszyna


Nicholas Cage nie umie odmawiać. Nie odmawia swojemu agentowi, nawet gdy ten przynosi kolejny scenariusz z rolą, której zagrania wszyscy inni już odmówili. Nie odmawia też swojemu fryzjerowi. No ale jak tu odmówić niewidomemu mistrzowi nożyczek i grzebienia, który od wielu już lat dba o to, by fryzura aktora była... hm, co najmniej oryginalna. Nie odmawia też prawdopodobnie pacierza. To by tłumaczyło dlaczego w „Drive Angry” po raz kolejny (po filmie „Ghost Rider”, gdzie ceną za duszę było krótkotrwałe przywrócenie wzroku fryzjerowi gwiazdora, ot na szybkie strzyżenie i farbowanie) trafia do piekła. Czymże jednak jest piekło, jeśli nie więzieniem, do którego post mortem trafiamy za przestępstwa popełnione za życia. A skoro jest więzieniem, to znaczy, że można zeń uciec. Wystarczy mieć powód i dobry plan.

Grany przez Nicholas’a Cage’a Milton (ukłon w stronę autora „Raju utraconego” John’a Milton’a) ma powód. W czasie gdy po śmierci odsiadywał drugą połowę wieczności, zwyrodniały przywódca sekty Jonah King (Billy Burke) zabił jego córkę i ukradł jej dziecko, by złożyć je w ofierze szatanowi, co sprawi że wyznawcy pana ciemności przejmą władzę na ziemi. Niedoczekanie. Milton ma też zabójczo precyzyjny i śmiertelnie prosty plan – rozpętać piekło, zabić King’a, ocalić wnuczkę. Pomóc mu w tym może przypadkowo spotkana kelnerka Piper (Amber Heard) a przeszkodzić jedynie diaboliczny Księgowy (William Fichtner). Czy plan się powiedzie? Czy Milton ocali wnuczkę i ugasi piekielne pragnienie chłodnym piwem pieniącym się w pucharze z czaszki swego wroga nim Księgowy wystawi rachunek? Zainteresowani a odpowiedzi nie pewni rozwiązanie znajdą w kinie. Nie dość, że na wielkim ekranie, to jeszcze w 3D!

„Drive Angry” to film niekonsekwentny i nierówny. Z jednej strony pełnymi garściami czerpie z estetyki infernalnych komiksów i ich ekranizacji w stylu „Constantine” czy „Ghost Rider”, z drugiej zaś, balansując poza granicami groteski nie jest w stanie przekroczyć bariery poczucia humoru. Owszem, jest kilka mniej lub bardziej zamierzonych żartów, ale wszystkie znamy już skądinąd i w lepszym wykonaniu (przykładem scena strzelaniny w trakcie uprawiania seksu żywcem niemal skopiowana z „Shoot’em’up”, tam jednak Clive Owen i Monica Bellucci mieli więcej wdzięku, seksapilu i amunicji). Cóż, stało się tak być może dlatego, że Milton zamiast mrużyć oko do widza, przez część filmu paraduje z okiem odstrzelonym. Do momentu aż sobie zawadiacko oczodołu nie przewiąże bandaną z wzorkiem z trupich czaszek, a jakże. Aż szkoda, że reżyser Patrick Lussier, ekspert od horrorów nie zdecydował się na większy dystans do historii o zemście, ta bowiem jest jak galaretka z (wyrwanych wiadomo skąd wrogom) nóżek – najlepiej smakuje na zimno, ale jeszcze lepiej z odrobiną kwaśnego soku z cytryny.

niedziela, 6 marca 2011

Guerilla drink




Hm, jak często zdarza się Wam podarować komuś broń?
Oto wykonany przeze mnie koktajl mołotowa dla kolegi Grzegorza, który na szczęście
rad był z podarku, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać: gdy przyjdą zombie, jak wybuchnie powstanie, kiedy zespół coma zawita do miasta..
Cudem tylko nie użyliśmy koktajlego od razu..

inskrypcja instrukcji inkryminuje:

"..a kiedy wielkie nadejdzie wkurwienie
takie co wilkiem się wgryzie w sumienie
zapal zapałkę - światełko w tunelu
ściśnij butelkę i ciśnij do celu
gdy ogień zapłonie jak ten w Twoim oku
schyl się, rozejrzyj dokładnie wokół
- kamień sam znajdziesz
więc rzuć nim bez winy tak mocno
boleśnie jak wciąż potrafimy

tylko nie szukaj kamienia w sercu
bo choć najmniej czułe to miejsce, tam
go nie znajdziesz na szczęście jeszcze"

piątek, 4 marca 2011

Cyrk w teatrze




Najnowsza produkcja sprzed dni pa'ru.. Hopper udostępnił lokal, w którym zagnieździły się persony przeze mnie sproszone ze zbiorów, co własne. Aha, podczas kręcenia tego kolażego nie ucierpiało żadne ze zwierząt..

wtorek, 1 marca 2011

I can't see dead people



Dobry, Piękna i Brzydki (w kolejności, co inna)




Matt Gamoń na "odczycie"




Matt Gamoń i mały gamoń



Mam nadzieję, że Clint Eastwood nie wybiera się jeszcze na łono X muzy, do Lumiere Paradise czy innej Krainy Wiecznego Happyendu. Gdyby tak jednak się stało, musiałbym jechać do Hollywoodu, złapać Matt’a Damon’a za ręce a potem zgodnie z jego instrukcjami potwierdzać. Tak, jestem fanem Clint’a Eastwood’a. Tak, Eastwood jak dobre wino dojrzewa kręcąc coraz lepsze filmy. Tak, żałuję że odgraża się, że już więcej w nich nie wystąpi. Natomiast na pytanie o jego ostatni film, „Hereafter” musiałbym odpowiedzieć nieco inaczej.

George Lonegan (Matt Damon) ma dar. Dar, który sam nazywa przekleństwem – dotykając czyichś dłoni potrafi nawiązać „połączenie” z bliskimi tych osób. Z bliskimi, którzy odeszli. Z bliskimi, którzy zmarli. George kiedyś świadczył tego rodzaju usługi „telekomunikacyjne” dla ludności łącząc rozmowy dalsze niż międzymiastowe. Dalsze nawet niż międzyludzkie – rozmowy „międzyduchowe”. Dziś jednak świadom tego, jak bardzo praca mistycznej telefonistki rujnuje jego własne doczesne życie woli pracować fizycznie stanowczo odmawiając jakichkolwiek „połączeń”. Jednak jako, że w swej stanowczości jest równie konsekwentny jak Nicholas Cage w postanowieniu występowania w dobrych filmach, co i rusz daje się namówić na kolejny „odczyt”, wyraźnie zaznaczając, że to już na pewno ostatni raz. Cóż, nawet gosposia Sherlock’a Holmes’a bez trudu „wydedukałaby”, że znów przyjdzie mu stawić czoła i ucha głosom zza grobu nadstawić.

Tymczasem bawiącą gdzieś nad Oceanem Indyjskim francuską Anitę Werner (Cecile De France w roli dziennikarki Marie Lelay) fala tsunami przyprawia o bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze światem z zaświatów, co burzy jej racjonalne poglądy i motywuje do poszukiwania odpowiedzi na pytanie co czeka nas po drugiej stronie życia. Po drugiej stronie świata, w Londynie z podobnym problemem zmaga się mały chłopiec Marcus (Frankie oraz (sic!) George McLaren), który wciąż natyka się na nic nie wartych szarlatanów. Czy coś nas czeka po śmierci? Czy widmowe projekcje pośmiertnych doświadczeń są tylko efektem bezobjawowej schizofrenii, sztuczkami płatanymi przez mózg? Prędzej czy później każdy z nas sprawdzi to sam.

Mam nadzieję, że Clint Eastwood nie zdziadział jeszcze ze szczętem, choć w „Hereafter” włożył ciepłe kapcie i nakryty kocem snuje z bujanego fotela familijną niemal „wigilijną opowieść”. W przeciwieństwie jednak do Dickens’a, którego duch unosi się nad wodą laną w tym filmie, reżyser nie uderza w moralizatorski ton. Siłą filmów Eastwood’a był zawsze wyrazisty, skonfliktowany wewnętrznie, zewnętrznie oraz jedno i drugie bohater. W scenariuszu Peter’a Morgan’a („The Queen”, „Frost/Nixon”) tej klarowności zabrakło a rozmyty niczym widma umarłych główny bohater wiarygodnej konsystencji emocjonalnej nabiera dopiero pod koniec filmu.

Cóż, czasem nawet najlepszy rewolwer potrafi się zaciąć (na podobnym w tematyce „The Lovely Bones” potknął się niedawno sam Peter Jackson), poczekam więc na kolejny film Eastwood’a, by sprawdzić czy Niemyty Harry ma jeszcze w magazynku ostrą amunicję.


[od piątku 4. marca na ekranach]